Co jakiś czas zamieszczam tekst o tym czym jest i na czym polega czytanie globalne. To dla nowo przybyłych użytkowników strony i gwoli przypomnienia sobie przez tych, którzy od jakiegoś czasu tu zaglądają. Dziś odcinek 1.

(1)

Trochę historii – dwadzieścia pięć lat temu ukazała się w Polsce książka Glenna i Janet Domanów „Jak nauczyć małe dziecko czytać”. Autorzy opowiadali w niej, jak prosto, łatwo i szybko nauczyć czytać malucha, który nie zna jeszcze liter. Nauczyciele, psycholodzy, oligofrenopedagodzy – ludzie z branży, jednym słowem – ale i rodzice także, po zapoznaniu się z jej treścią natychmiast podzielili się na zwolenników metody czytania globalnego i jej oponentów. Obojętnych nie spotkałam…

czyta

W ciągu tych dwudziestu kilku lat znaleźli się śmiałkowie i wśród rodziców, i wśród nauczycieli, którzy postanowili zaryzykować i spróbować zabawy w czytanie globalne. O efektach za moment. Zatrzymam się na chwilę przy argumentach przeciwników.

Koronnym argumentem na „nie” był fakt, że NIE MOŻNA NAUCZYĆ CZYTAĆ KOGOŚ, KTO NIE ZNA LITER. I ja się z tym zgadzam.

Kolejny argument brzmiał: dziecko prowadzone tą metodą nauczy się na pamięć iluś tam wyrazów, ale nie przeczyta wyrazu nieznanego. Z tym zgadzam się także.

Dalej było tak: dzieci, które zaczynają wcześnie czytać, mają spaprane, ubogie dzieciństwo, zostają wtłoczone w wyścig „szczurków”. A tu już muszę zaprotestować. Trwająca kilka minut dziennie zabawa w czytanie nie może nikomu popsuć dzieciństwa. Może je uczynić bogatszym i radośniejszym, jeśli owe kilkuminutowe sesje z mamą, tatą czy babcią kojarzą się malcowi z czymś miłym – radosnym obcowaniem z dorosłym, zdobywaniem umiejętności, którą można się z dumą pochwalić, nagrodą za spełnienie pewnych warunków.

Było jeszcze o tym, że z dzieci, które zaczynają czytać w wieku 4-5 lat wyrastają dyslektycy. To już trzeba między bajki włożyć. Czytanie globalne uczy spostrzegawczości, uwagi, koncentracji, umiejętności porównywania, analizy wzrokowej… W ciągu owych dwudziestu lat obcowania z dziećmi prowadzonymi metodą Domana SPOTKAŁAM WŚRÓD NICH JEDNEGO DYSLEKTYKA!

Zapyta ktoś, skąd zatem brały się te krzywdzące opinie. Myślę, że trochę winni są sami autorzy, dając swej książce taki, nie inny tytuł. Metodą tą bowiem rzeczywiście NIE MOŻNA NAUCZYĆ CZYTANIA. Mam tu na myśli „prawdziwe” (analityczno-syntetyczne) czytanie. Nie można także spodziewać się tak rewelacyjnych efektów, jakie mieli Domanowie, kiedy pracuje się z naszymi, polskimi dziećmi „po amerykańsku”. Chodzi o to, że język angielski jest inny, zawiera zdecydowanie mniej odmian wyrazów, i pracując z naszymi maluchami dokładnie według wskazówek Amerykanów osiągano niezłe rezultaty, ale daleko im było do tych z książki.

O co chodzi z tym czytaniem?

Istnieją dwa sposoby czytania. Jeden to czytanie globalne, drugi jest czytaniem analityczno-syntetycznym, dla ułatwienia nazywać go będę „zwykłym”.

Podczas czytania globalnego dziecko rozpoznaje i nazywa cały wyraz, nie wnikając w jego strukturę i nie znając liter. W rzeczywistości czytanie globalne stosują Wasze maluchy od wczesnego dzieciństwa. Dzieci „odczytują” nazwy na reklamach, pudełku z jogurtem, tytuł na ulubionej książeczce. I wcale nie przeszkadza im w tym nieznajomość liter. Postrzegają bowiem obraz graficzny wyrazu jako całość, tak jakby patrzyły na budowlę z klocków lego bez uświadamiania sobie – póki co – że składa się ona z poszczególnych klocków. My, dorośli, także odczytujemy w ten sposób znaczenie piktogramów, czyli obrazków symbolizujących różne treści.

Demonstrując dziecku plansze z wyrazami sprawiamy, że zapamiętuje ono ich wygląd, kojarzy z nazwą, a że potencjał intelektualny maluchów jest olbrzymi, szybko przyswaja sobie treść wielu plansz.

Niestety, nie można poprzestać na takim czytaniu. W naszym języku funkcjonują tysiące wyrazów, z których każdy podlega jakimś odmianom. Tak czy owak dziecko musi nauczyć się czytania „zwykłego”.

I teraz objawia się fenomen czytania globalnego. W którymś momencie prowadzony tą metodą malec uświadamia sobie złożoną strukturę wyrazu. Dostrzega owe pojedyncze klocki. Dzieje się to po kilku tygodniach lub miesiącach zabaw, w zależności od wieku dziecka i atmosfery towarzyszącej tym zabawom. Nazywam ten moment chwilą, w której rusza lawina. Dziecko poczyna dopytywać się o nazwy liter. Wiele z nich poznało już wcześniej, przy okazji demonstrowania, jak pisze się jego imię, imiona najbliższych czy ulubionego zwierzaczka. Od tego momentu dziecko próbuje łączyć ze sobą litery (dokonywać ich syntezy). To najtrudniejszy etap w nauce czytania. Można bowiem znać cały alfabet, nazywać wszystkie literki, ale łączyć je ze sobą to w nauce czytania najbardziej skomplikowane zadanie. Na lawinę nie ma jednak sposobu. Kiedy malec pojmie, jak połączyć ze sobą litery tak, by tworzyły fonetyczną całość, cała reszta to tylko kwestia czasu. c.d.n.