Tworzymy wspomnienia

Już pierwsze dni listopada przynoszą pojawienie się w sklepie bożonarodzeniowych gadżetów. Zewsząd jesteśmy atakowani elementami, które mają nam uświadomić, że święta tuż, tuż, i że najlepiej już dziś złapać za portfel.

Dzięki Świętu Zmarłych Boże Narodzenie zaczyna się u nas w listopadzie. I dobrze! Nie zapomnę osłupienia, w jakie kilka lat temu (podczas pobytu w USA) wprawił mnie w pewnym centrum ogrodniczym wielki Mikołaj, który kolebiąc się z nogi na nogę, śpiewał tubalnym głosem: „Holly Night”. Było to…26 września!

#

Pojawienie się świątecznych akcesoriów siłą rzeczy wywołuje wspomnienie przeżytych Gwiazdek. Oj, różne były. Jako dziecko kilkakrotnie wyjeżdżałam na Boże Narodzenie do dziadków na wieś. Wspomnienia z tych pobytów nieodmiennie są wspaniałe. No, może z wyjątkiem roku, kiedy Mikołaj miast wymarzonej lalki ofiarował mi… pakunek z garstką cukierków i…pszennymi bułkami. Lata były siermiężne i dziadkowie uznali, że Mikołaj obdarowuje mnie delicjami. Rozczarowałam się nieco, ale cała reszta, jak co roku była wspaniała. Przede wszystkim w wiejskim domu było mnóstwo ludzi. Zabiegani, zapędzeni, skrupulatnie wywiązywali się z przydzielonych sobie zadań, które przydzielała panująca miłościwie babcia. Po domu niósł się zapach świeżej jedliny i drożdżowych ciast, kulebiaków (dziadkowie przyjechali spode Lwowa) i grzybów. To wtedy nabrałam przekonania, że życie bez zapachów byłoby bardzo ubogie.

Do stołu zasiadało wiele osób. To zachwycało mnie wciąż i wciąż. W domu było nas troje – rodzice i ja, jedynaczka. Mama nie należała do osób towarzyskich, toteż nasze Wigilie w swoim własnym towarzystwie były po prostu smutne.

Dzieci w domu dziadków połykały pośpiesznie potrawy, by jak najszybciej…a, nie…nie dobrać się do prezentów (wśród których bywały i rózgi, dla wyrafinowania owinięte sreberkiem), ale by przykleić nosy do szyby w oczekiwaniu  kolędników.

Bo też i było na co. Wioskowe grupy prześcigały się w tworzeniu (niekiedy przez wiele miesięcy) szopek, w których jak najwięcej elementów powinno być ruchomych. Sami kolędnicy, pięknie poprzebierani śpiewali też pięknie. Czasami na głosy.  My, dzieci, ogromnie byłyśmy dumne z tego, że to nam przydzielono funkcję obdarowywania kolędników łakociami, ciastem i drobnymi pieniążkami.

Z tych Wigilii spędzanych w trójkę pamiętam – prócz ciszy i nienaturalnego spokoju – bardzo długie modlitwy. U dziadków działo się to stokroć szybciej. Dziadek, podkręciwszy sumiastego wąsa, odczytywał z Pisma Świętego stosowny fragment, było chyba jeszcze Ojcze nas i Zdrowaś Mario i to już koniec.

Mama czytała Pismo, potem były modlitwy za zdrowie, różaniec za zmarłych. Z każdą kolejną zdrowaśką utwierdzałam się w przekonaniu, że w MOIM domu będzie krótko, do rzeczy i żadnemu dziecku nie będą cierpły nogi. Żadne też nie będzie się tak okropnie nudzić…Aha, i NIGDY nie będzie tłumaczeń dlaczego dziecko nie dostało prezentu, zawiniło bowiem tym, tym i jeszcze tamtym…

Wiejska Wigilia kończyła się gromadnym wyjściem na pasterkę. Po powrocie znowu zasiadano do stołu, na którym pojawiały się mięsiwa. Po drodze zbierano dzieci, które zasypiały gdzieś w kątach, ale nikt ich do łóżek nie gonił.

Wigilie w moim własnym domu były liczniejsze i gwarniejsze, ale to już nie było to. Obdarowani średnim słuchem i takimże głosem domownicy nie wyrywają się do kolędowania. Dwaj domowi mężczyźni po zjedzeniu wieczerzy czują nieprzepartą potrzebę udania się na drzemkę. Zostajemy we dwie z synową i wnuczętami, które buszują wśród prezentów, wkrótce poczynają zasypiać wśród toreb i błyszczących opakowań…Kładziemy je, budzą się panowie, zasiadają ponownie do stołu…Koniec Wigilii bliski. Była jednak taka jedna Wigilia, której należy się oddzielny akapit. Wnucząt jeszcze na świecie nie było. Mąż przywiózł autem z pobliskiego Domu Opieki troje staruszków, których odwiedzałam regularnie przez długie lata. Akurat jedna z syjamek miała kocięta. Jakże się nimi ci starzy ludzie cieszyli. Tulili malutkie zwierzaczki, bawili się z nimi, a my patrząc na ich radość, mieliśmy świadomość, że podarowaliśmy im zupełnie inną wieczerzę niż te w jadalni ich Domu Opieki.

Z perspektywy czasu widzę jak ważne są dla mnie te wigilijne wspomnienia.  Dlaczego Boże Narodzenie w domu dziadków wywoływało tęsknotę i oczekiwania następnego.  Dlaczego Wigilie w domu rodziców sprawiały, że wspomnienia są raczej posępne.

Dlatego tak bardzo chciałabym mieć wpływ na to by wspomnienia wnucząt były piękne. Niestety, niekiedy potrzebna jest dobra wola wszystkich biesiadników…

Nikt kiedyś nie pisał, nie mówił o tym jak ważne dla tworzenia się pozytywnych emocji dziecka są dobre wspomnienia ze wspólnego świętowania. Dzisiaj wiadomo, jakie to istotne. Pamiętajmy o tym krzątając się przed świętami (sama mam sobie do zarzucenia nerwowość i dążenie za wszelką cenę by wszystkiego było dużo i by było doskonałe – wcale tak być nie musi!). Pamiętajmy o tym przy wigilijnym stole. Pamiętajmy o tym, co jest naprawdę ważne…