„Mamy, mamy niezdarę takiego…”

Kilka dni temu, na jednym z dużych portali dla rodziców zauważyłam wymianę zdań na temat dziecięcej zabawy ruchowej. Dzieciaki krążą w koło śpiewając: – Po szerokim stawie, stawie, pływają łabędzie, kto pary nie znajdzie ten niezdarą będzie.

nieŚpiew się kończy i należy błyskawicznie dobrać sobie kolegę do pary. Jeśli w kole jest parzysta ilość dzieci wszyscy znajdują tę parę, nie ma zbytnich emocji i zabawa zaczyna się od początku (ale też szybko się nudzi).

Zupełnie inaczej rzecz ma się gdy ilość maluchów jest nieparzysta. Dla kogoś pary zabraknie. Ofiara bez towarzysza stoi w środku okręgu, a reszta śpiewa nie bez satysfakcji: – Mamy, mamy niezdarę takiego, co nie umiał znaleźć przyjaciela swego… Mało tego! Macha się paluchem wskazując owego niezdarę.

Wśród rodziców rozgorzała dyskusja. Właściwie nie dyskusja, bo zdania były zbieżne: zabawa jest okrutna! Co też czuje biedaczek, który nie ma pary! Jaki stres! Wytykany palcami! Pogardzany!

Wniosek był jeden – nie należy tej zabawy stosować w przedszkolach, nie należy pozwalać dzieciom się w to bawić, nie należy narażać ich na przykrość i stres.

A ja pytam – dlaczego? Czy życie to pasmo wiecznej szczęśliwości? Czy nie stawia nam na drodze przeciwieństw? A skoro tak, to jak i kiedy mamy przygotować dzieci by sobie z tymi przeciwieństwami radziły? Chroniąc je przed najmniejszym stresem? Usuwając z ich drogi wszelkie przeszkody i rozwiązując za nie każdy problem?

Jako dziecko przebywałam codziennie w gronie rówieśników. To była wieś. Moje dzieci spędzały popołudnia przy osiedlowym trzepaku. I w czasach mego dzieciństwa i w czasach „trzepakowych” wśród dzieci wybuchały konflikty. Należało sobie z nimi radzić. Trzeba było dokonywać ważnych wyborów – lecieć z rykiem na skargę, narażając się na ostracyzm i izolację, poszukać wsparcia czy szukać jeszcze innego wyjścia. Czasem były to bójki, czasem śmiertelne obrazy… Raz było zabawnie innym razem okropnie. Ale radziliśmy sobie i do mamy gnało się dopiero wtedy gdy sprawa stawała się bardzo poważna.

Wróćmy teraz do naszego niezdary. Moment gdy zostaje się bez pary, wytykają cię palcami i śpiewają żeś niezdara do miłych nie należy. Ale kiedy jak nie w tym wieku i w takich momentach dziecko nauczy się, że życie to nie tylko wygrane. Przegrane także. ŻE TAKIE SĄ REGUŁY GRY. I że raz niezdarą będzie twój kolega innym razem ty.

Trzeba to przeżyć i przy kolejnej zabawie zmobilizować się bardziej, by jednak tę parę znaleźć. Jeśli znów się nie uda? Trudno. Zaimponujesz kolegom podczas wyścigów, albo pochwalisz się pięknym rysunkiem, bo masz do tego prawdziwy talent.

Umiejętność przegrywania to bardzo ważna sprawa. Jeśli się tego nie nauczymy jako dziecko, nawet przegrana niewielkiego kalibru rozwali nasze emocje, znokautuje psychicznie i wpędzi w depresję.

Długotrwały, silny stres jest czynnikiem niszczącym, destrukcyjnym. Stres umiarkowany wprost przeciwnie. Mobilizuje do działania, pozwala pokonać wyzwania, pomaga wybrnąć z krytycznych sytuacji. Uczy myśleć kreatywnie i rozwiązywać problemy.

Wychowanie bez stresu to hodowanie wybujałych, cieplarnianych roślinek, które przewraca najsłabszy podmuch wiatru.

Moi wychowankowie bawili się w tę straszną, niehumanitarną zabawę. Nie dostrzegałam w niej niczego złego. A dla trojga moich wnucząt, mieszkających na co dzień za Wielką Wodą najmilsze wakacyjne wspomnienia dotyczą zabaw przy polskim osiedlowym trzepaku. Bez rodziców, bez babci czuwającej nad tym by nikt dziecku nie uczynił przykrości. To były dla nich ogromnie egzotyczne i pasjonujące momenty…

A co Wy o tym sądzicie?