Wszystkie dzieci nasze są

Wybieraliśmy się na podwórko. Maję i Jasia – już ubranych – wypuściłam na korytarz by się nie zgrzali. Zakładałam w przedpokoju buty, kiedy z korytarza dobiegło mnie rozgłośne: Uaaaaaaaa!!! Blokowe korytarze mają echo i głos odbijając się od kolejnych pięter wraca z powrotem. Pyszna zabawa!

 

Zawróciłam maluchy do domu i z bardzo poważną miną oznajmiłam, że na korytarzu krzyczeć nie wolno.

– Dlaczego? – padło, jak mogłam się spodziewać.

– Bo za drzwiami sąsiadów może być ktoś chory. Albo stary. Albo zmęczony. Albo malutkie dziecko, które akurat śpi.

– Ale u nas wolno – oznajmiła z przekonaniem Maja.

– A w naszym bloku nie można i już – odparłam z mocą i marsem na czole.

Od dzieci sąsiadów oczekujemy społecznych postaw. Wkurza mnie gdy wchodzę po schodach a dziecko umyka mi windą sprzed nosa. Albo wysiada z windy a za nim zostają ponaciskane guziki wszystkich pięter. Lub opakowanie po chipsach, batonie czy plastikowa butelka. I to jest słuszna irytacja. Nic się jednak nie zmieni, gdy nie będziemy na takie zachowania reagować wobec naszych i sąsiedzkich dzieci. Często jednak dzieje się tak, że nie reagujemy na swoje bo… to moje i co się w końcu takiego dzieje? Na sąsiedzkie nie reagujemy także, bo po co narażać się pyskatej sąsiadce? Efekty widzimy na co dzień. Dzieci niszczą osiedlową zieleń, rzucają beztrosko opakowania tuż obok koszy na śmieci, hałasują na klatkach, brudzą windy. Rzadko zdarza się by dziesięciolatek poczekał i przytrzymał windę słysząc, iż ktoś otwiera wejściowe drzwi. Nie widziałam też by jakiekolwiek dziecko sprzątnęło po swoim psie hasającym po osiedlowym trawniku.

 

„Wszystkie dzieci nasze są” – śpiewała kiedyś Majka Jeżowska. Piękne hasło. Do zastosowania nie tylko, gdy dziecku na naszych oczach dzieje się krzywda. Do zastosowania na co dzień, by uczyć nasze dzieci społecznych postaw, z którymi wszystkim będzie się żyło przyjemniej.